Dziś trudno to sobie wyobrazić, ale jeszcze 150 lat temu lekarze masowo zarażali swoich pacjentów… własnymi rękami. Dosłownie. Mycie rąk nie było standardem, a operacje przeprowadzano często bez zdejmowania fartucha z poprzedniego zabiegu. Wszystko zmienił człowiek, którego początkowo wyśmiano – Ignaz Semmelweis.
Oddział położniczy, który zabijał
W połowie XIX wieku w Wiedniu, w Szpitalu Generalnym, działały dwa oddziały położnicze. W jednym śmiertelność kobiet po porodzie sięgała 10%, w drugim – 2%. Kobiety błagały, by nie trafiać na ten pierwszy. Dlaczego?
Semmelweis, młody lekarz, zauważył, że na „gorszym” oddziale pracują głównie lekarze, którzy wcześniej przeprowadzali sekcje zwłok. W drugim – położne. To dało mu do myślenia.
Genialnie prosty wniosek
W 1847 roku Semmelweis postanowił wprowadzić obowiązkowe mycie rąk roztworem chloru przez lekarzy przed badaniem pacjentek. Efekt? Śmiertelność spadła z 10% do poniżej 1%. Dziś nazwalibyśmy to rewolucją.
I… odrzucenie przez środowisko
Brzmi jak sukces? Niestety nie. Koledzy po fachu zareagowali sceptycznie, a wielu wręcz wrogo. Uznano, że oskarża lekarzy o „brudne ręce” i godzi w ich autorytet. Semmelweis stracił stanowisko, a jego teoria była latami ignorowana.
Dopiero znacznie później – m.in. dzięki pracom Ludwika Pasteura i Josepha Listera – idea antyseptyki zaczęła być traktowana poważnie. Ale to Semmelweis był pierwszy.
Dlaczego to wciąż ważne?
Bo historia pokazuje, jak trudno przebić się z niepopularną prawdą – nawet, gdy ratuje życie. I jak bardzo w medycynie liczy się nie tylko wiedza, ale też pokora i gotowość do zmiany myślenia.
Dziś higiena rąk to absolutna podstawa w każdym szpitalu. Ale warto pamiętać, że zawdzięczamy ją człowiekowi, którego przez lata uznawano za dziwaka.
Podsumowanie – nauka, która uczy pokory
Semmelweis nie doczekał się uznania za życia. Ale jego historia to dowód na to, jak wielką rolę w rozwoju medycyny odgrywają spostrzegawczość, odwaga i… mydło z wodą. I że najprostsze odkrycia bywają najtrudniejsze do zaakceptowania.
